poniedziałek, 10 lutego 2014

Natchniony Laną Del Rey

Carmen

1
Utopia


Kiedy weszłam do środka, poczułam dreszcze i endorfiny rozpływające się po moim ciele. Oświetlenie i muzyka tworzyły klimat wieczności. Sprawiało to poczucie bezpieczeństwa i błogości. Kiedy przekroczyłam próg klubu, przestałam myśleć o tym, co przez cały dzień zaprzątało mi głowę. Byłą sekretarką matki - Nema, która puściła się z moim ojcem. Halle i Lujah, którzy, jak co dzień śmiali się mnie. Mimo to bezwstydnie chodzili do kościoła. Kat-Harsis, która rozpuściła plotkę w całej szkole, że się sprzedaje, bo matka wyrzuciła mnie z domu. Wszystko poszło w niepamięć. Pozwoliłam prowadzić się muzyce. Czułam jak całe zło dzisiejszego dnia odpływa wraz z kolejnymi ruchami mego ciała. Mogłabym spędzić resztę życia tańcząc bez pamięci. Światła opływały moje ciało, a ciemność ukrywała to, co miało już nigdy nie wrócić – cierpienie. Otwierając oczy widziałam jedynie tłum ludzi, którzy zdawali się również pragnąć jedynie chwil zapomnienia.
- Nie widziałem Cię wcześniej w Utopii. Jesteś tu nowa? - Zagadnął mnie brunet ubrany czarną koszulkę z nadrukiem, starając się przekrzyczeć muzykę. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak diler.
- A czy to ma jakieś znaczenie? – Powiedziałam, chcąc go spławić i móc oddać się z powrotem rozkoszy zapomnienia.
- Jestem Mori, a Tobie jak na imię?
Chłopak nie wyglądał, jakby zamierzał odpuścić, więc odeszłam w stronę baru, aby trochę odsapnąć.
- Barman! - Starałam się przekrzyczeć muzykę – Coś mocnego!
- Nie jesteś trochę za młoda? – Uśmiechnął się i sięgnął po jedną z butelek nalewając mi coś do szklanki.
- Nie wiesz może, co to za facet? – Mówiąc to, wskazałam na bruneta, który właśnie zbliżał się ku mojej skromnej osobie.
- Jeśli lubisz kłopoty, powinnaś się z nim dogadać – Napomknął barman i odszedł ku kolejnej, spragnionej procentów duszy.
Sięgnęłam po napój i wypiłam łyka. Nie wiem, co to było, ale porządnie wykrzywiało mordę. Odstawiłam szklankę i patrzyłam jak … Neri czy jak mu tam, próbuje się przebić przez tłum w stronę baru. Chłopak widocznie upodobał sobie mnie, jako dzisiejszy łup.
- O nie, nawet o tym nie myśl - pomyślałam – spokojnie, pewnie za chwile sam się przekona, że nie jestem warta uwagi.
- No wiec jak? – Zapytał Mori, kiedy znalazł się wystarczająco blisko mnie - Zdradzisz mi swoje imię?
- Carmen – Krzyknęłam, żeby mieć go z głowy i nie musieć powtarzać dwa razy.
- A więc, Carmen, udamy się w nieco cichsze miejsce?
Kiedy patrzyłam w jego, brązowo-zielone oczy czułam się jak niepoprawna romantyczka z książek pokroju zmierzchu, które czytają nastolatki. Przyznaję, że też czytałam ten chłam z czystej ciekawości i totalnie nie potrafię pojąć, co ci dwaj widzieli w tej biednej sierotce. Miałam kilka takich chwil, kiedy chciałam być na jej miejscu. Czuć, że ktoś mnie potrzebuje, a nawet pragnie.
- Prowadź - powiedziałam.
Mori złapał mnie za przegub i zaczął przecinać tłum ludzi na wskroś, aż znaleźliśmy się w loży ukrytej, za kotarą. Wskazał mi, aby usiadła, więc i tak zrobiłam.
- Po co? –Zapytałam przerywając ciszę.
- To znaczy? – Powiedział zdezorientowany.
- Dlaczego mnie tu zabrałeś?
- Obserwowałem Cię, jak tańczysz i pewnie nie uwierzysz, ale wyglądałaś, jakbyś chciała tańcem sprawić, aby wszystko przestało istnieć. Tak wiem, to brzmi idiotycznie, ale tak właśnie było.
- Słodkie – uśmiechnął się – Mogę już sobie iść? – Uśmiech zszedł z jego twarzy równie szybko jak się pojawił, więc wstałam i … usiadłam, ponieważ złapał mnie za rękę i straciłam równowagę.
- Czemu jesteś taka oschła podczas gdy mam coś, co może odmieć twoje życie?
Spojrzałam ponownie prosto w jego oczy. Teraz wydawały się być granatowe, jak burzowa chmura. Nigdy nie przypuszczałam, że którykolwiek chłopak będzie potrafił przykuć moją uwagę.
- Widzę, że Cię zaintrygowałem – uśmiechnął się
- Co masz na myśli? Narkotyki? Dopalacze?
Kompletnie nie rozumiałam jego pobudek, wobec mnie. Czułam jednak, że nie pozostaje mi nic innego, jak wysłuchać tego, co ma mi do zaoferowania.
- Narkotyki, to jedynie ułuda. Ja mogę dać ci rzeczywistość, o jakiej tylko mogłaś marzyć.
- Jesteś jakimś zboczeńcem. Świrem! – poczułam, że czas opuścić to miejsce i wrócić do domu.
- Carmen, uspokój się. Wysłuchaj, a później podejmiesz decyzję – powiedział nieco poważniejszym tonem.
Teraz, kiedy na niego patrzyłam, wydawał się być starszy niż wcześniej to oceniłam. Może to przez oświetlenie albo barman dodał mi coś do drinka.
- Masz trzy minuty na wyjaśnienie mi, o co Ci chodzi – Powiedziałam stanowczo.
- Wyobraź sobie, że cały świat jest w Twoich dłoniach. Możesz uczynić z nim, co zechcesz. Pomyśl, że możesz zmienić wszystko i wszystkich według własnego widzimisię.
 Mówiąc te słowa Mori wpatrywał się we mnie i przeszywał wzrokiem, jakby chciał wzbudzić we mnie zaufanie. Nie wiem, co mnie skłoniło, aby zgodzić się go w ogóle wysłuchać.
- Minuta pięćdziesiąt cztery – Powiedziałam patrząc na wyimaginowany zegarek na mym zegarku.
- Do rzeczy – powiedział Mori – Gdybyś mogła coś zmienić, co by to było?
Pierwsze, co mi przyszło na myśl, to fakt, że żyję. Później pomyślałam o wszystkich problemach. Nie tylko dzisiejszych, ale też o tych, które trapiły mnie od dawna. Byłam szarym „nerdem”, który myśli wyłączenie o tym, czy w ogóle warto pokazać się na balu maturalnym.
- Często rozmyślałam o tym, dlaczego Bóg poskąpił mi gustu, charyzmy czy nawet poczucia humoru. Nie mam przyjaciół, czy nawet znajomych. Może poza Nomadem. Cała reszta mnie ignoruje i udaje, że nie istnieje. Nie mam nic.
Wszystko wypływało ze mnie jak z pękniętej tamy, którą był mój umysł. Kryłam to wszystko w sobie, a teraz coś we mnie pękło i po prostu musiałam to powiedzieć na głos.
- A więc czego pragniesz? – Zapytał Mori
- Chciałabym posiadać coś, co sprawiłoby, że stałabym się wyróżniona. Chcę by wszyscy wiedzieli, kim jestem i zapamiętali na długo – Sama dokładnie nie wiedziałam, o co konkretnie mi chodziło.
- Co byłabyś w stanie poświęcić, w zamian za ten dar? – Brunet sprawił, że poczułam ciarki na mym ciele.
- Począwszy od mojej duszy? Wszystko! – Wykrzyknęłam głośno, po czym zdawało mi się, iż muzyka w klubie na chwilę przycichła, aby wszyscy mogli mnie usłyszeć.
- Dlaczego? – Zapytał Mori.
-Czy kiedykolwiek zauważyłeś, jakie łatwe jest życie innych ludzi? Kupują modne ubrania. Mają samych wpływowych znajomych. Są zapraszani na najlepsze imprezy i wydaje się jakby zawsze otrzymywali to, czego chcą. A Ty jesteś zawsze gdzieś z boku.
Cały żal, jaki miałam do świata wylewał się ze mnie. Mori patrzył na mnie z uwagą i dozą intrygującej tajemnicy, która kryła się w jego spojrzeniu. Patrzyłam na niego, a on jakby przeszywał mnie całą. Wydało się, jakby mógł usłyszeć moje myśli.
- Nikomu nie zrobiłoby różnicy gdybyś w ogóle nie istniała –pomyślałam ze smutkiem.
Mori wstał, uśmiechnął się i powiedział.
- Jest w Twoim życiu ktoś, komu na Tobie zależy. Kiedy go stracisz…


Rozległ się dźwięk telefonu…


CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zwykła rozmowa

Pamiętam jak będąc dzieckiem (czyt. okres przedszkole-początek podstawówki) wystarczyło kilka słów i już kogoś znałem, nie wahałem się mu za...