środa, 27 listopada 2013

Nie ufaj miłym ludziom - opowiadanie


Dynia


18:55 23 września 2008
- Bardzo dziękujemy - uścisnęła dłoń pani Carmody.
- Przyjemność po naszej stronie. Weźcie jeszcze trochę ciasta dyniowego na drogę - kobieta serdecaznie się uśmiechnęła i wręczyła pakunek Karou
- Wyjaśnię wam, jak dojechać do Sugarville. Kiedy wyjedziecie z miasteczka i miniecie pole dyniowe powinniście skręcić w prawo na rozdrożu. Później wystarczy patrzeć na znaki. - powiedział pan Carmody – gospodarz domu.
- Jeszcze raz dziękujemy. – dodał Erias, wsiadając do samochodu.


19:38 23 września 2008 
- No chyba żartujesz? – powiedział, kiedy tuż przy polu usłyszał gasnący silnik.
- Co się stało? – zapytała niemrawo Karou, która jeszcze chwilę temu spała.
Chłopak wysiadł z samochodu. Kiedy podniósł maskę od razu rozpoznał (oczywistą) przyczynę.
-Silnik zdechł.
-W takim tempie nigdy nie dojedziemy na miejsce. – Euforia Karou, która ją przepełniała w związku z pokazem mody Dolores Blackburn uleciała równie szybko, jak nadzieja, że tej nocy opuści to przerażające miasteczko.  Dolores była projektantką mody, która zasłynęła  z projektów kreacji dla Lady Gagi. Mimo, że nie pracuje już z gwiazdą, wciąż cieszy się popularnością i uznaniem w świecie mody.
- Obiecuje, że dojedziemy na czas. – powiedział Erias sam  nie wierząc w to co mówił - Spójrz - chłopak wskazał palcem na palące się światło widoczne pomiędzy drzewami - tam jest jakiś dom.
- Ja tam nie idę, nawet na to nie licz.
- Dobrze, ja pójdę, a ty tu zostań. – mówiąc to, dobrze wiedział, że ona nigdy nie zostałaby sama w szczerym polu. Kiedy ruszył w stronę domu usłyszał szelest liści – to Karou.
Idąc pomiędzy, ogołoconymi z liści, drzewami zobaczył niewyraźną postać. Był to strach na wróble.
-Koszmarek – szepnęła Karou mijając czupiradło. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że straszydło łypało na nią spod czupryny słomianych włosów. – Pośpieszmy się, dobrze? – powiedziała wyraźnie poddenerwowana.
Oboje przyspieszyli tępa, jakby czuli zbliżające się ku nim niebezpieczeństwo. Z każdym krokiem zaczynali przyspieszać, aż zaczęli biec w stronę pobliskiej chaty. Karou zbliżała się do domostwa, lecz spostrzegła, że Eriasa nie ma nigdzie w pobliżu. Rozglądała się niespokojnie 
- Erias! – krzyknęła, nawołując narzeczonego – To nie jest zabawne! – usłyszała szelest i dyszenie. – Erias? – Teraz nie była pewna czy to dowcip jej przygłupiego amanta, czy ktoś czaił się za drzewami obserwując każdy jej ruch. Emocje wzięły górę – zaczęła biec, coraz bardziej oddalając się od chaty. Biegła ile sił, lecz nogi miała jak z waty – upadła. Obejrzała się za siebie. To co zobaczyła przerosło jej wszelkie obawy. Erias leżał na ziemi – przynajmniej to co z niego zostało. Jego ciało było oskórowane. Wnętrzności zostały usunięte z ciała, a głowa została wyrwana z tułowia. Karou była przerażona i nie potrafiła wydusić z siebie nic, poza głuchym krzykiem rozpaczy. Nie trwał on jednak długo, gdyż to co zobaczyła, gdy podniosła wzrok, było dla niej, jak koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić.


16:38 21 września 2009 r. 
Dzisiejszy dzień zapowiadał się zwyczajnie tragicznie.
Pokłóciłam się z Verne. Ostatnio często nam się to zdarza Prawdopodobnie zmierzał właśnie w kierunku Sugarville. On wiecznie był poukładany i kompletnie nieasertywny, w przeciwieństwie do mnie. Ja ciągle robiłam idiotyczne i niebezpieczne rzeczy, dla czystej adrenaliny. Przyznaję, że nieraz przejechałam się na takim stylu bycia. Przynajmniej będzie co opowiadać wnukom na dobranoc. Dzisiaj, zaraz po przebudzeniu usłyszałam, jak Verne rozmawia przez telefon z ojcem. Kiedy tylko miał z nim kontakt zaczynał zachowywać się jak zahipnotyzowany. Nie przeszkadzało mi to w dzieciństwie. Teraz kiedy swoje przeżyłam i mam świadomość tego, jaki ojciec ma na niego wpływ, jest mi go po porostu żal. Tłumaczyłam mu wiele razy, że powinien się opamiętać. Mimo iż jestem młodsza od swojego brata, to o wiele wcześniej zaczęłam myśleć samodzielnie i brać odpowiedzialność za to, co robię. Ojciec dzwonił w sprawie kolejnego zniknięcia. Para młodych narzeczonych zniknęła bez śladu.
Podobno zaginięcia miało miejsce rok temu 23 września w miasteczku Nova.

Coś mnie tknęło.
Sięgnęłam do notesu i sprawdziłam czy data ma jakieś konkretne odniesie do czegokolwiek, co pomogłoby ustalić przyczynę. 
Znalazłam!
„Święto Mabon, które jest powszechnie znane jako dożynki. W tym czasie dziękuje się za wszystko, co przyniosły minione miesiące.”
Kartkując dziennik szukałam informacji o bożkach lub rytuałach, które potrzebują ofiary z dwojga przedstawicieli naszego gatunku. Szkoda, że Verne mnie opuścił - jego mózg byłby, jak znalazł.
 Nie ma czasu. Zadzwonię do wuja Alcona w drodze – powiedziałam sama do siebie


07:49 22 września 2009 r. 
To miasteczko przyprawia o dreszcze. Kiedy meldowałam się w motelu, miałam wrażenie jakby recepcjonistka próbowała zabić mnie wzrokiem. Aktualnie leżę na łóżku, w pokoju który wygląda jakby niejedno widział. Zadzwoniłam do Alcona, lecz niczego nowego się nie dowiedziałam. Potwierdził jedynie moje domysły. Nie cierpię czekać na
informację - zwłaszcza kiedy działam w pojedynkę, bo jaśnie księżna Verne się obraził i postanowił sobie wyjechać. AGHR!!!

Nova (miasteczko skrywające mroczną tajemnicę)
+
Vonie (wiecznie szukająca problemów)
-
Verne  (ci
ągle szukający własnej drogi)
=
MEGA KŁOPOTY

13:14 22 września 2009 r. 
-  Przepraszam, kojarzy pan może tę dwójkę? – mówiąc to pokazałam mu fotografię dwójki zaginionych, których znalazłam w raporcie policyjnym – Podobno widziano ich tutaj. – Mężczyzna wyciągnął dłoń po zdjęcia, lecz jedynie rzucił na nie okiem
- Przykro mi, niestety nie pamiętam żadnego z nich. Rzadko ktoś obcy się tutaj pojawia. – Mówił to tak, jakby traktował przejezdnych jak zarazę.
- Objechałam już sąsiednie miasteczka, lecz tam też nikt o nich nie słyszał. Jakby zapadli się pod ziemię – Wyraz jego twarzy był bardzo wymowny. On ich rozpoznał, ale nie wiedzieć czemu nie chciał nic powiedzieć – Dziękuje i przepraszam – czułam jego wzrok na sobie, gdy wsiadałam z powrotem do auta.


13:47 22 września 2009 r. 
Zajechałam do pobliskiej stacji benzynowej, aby zatankować i kupić coś do jedzenia. Dawno już nie jadłam nic poza batonikami i rybą z puszki.
- Poproszę kilka konserw i trzy galony benzyny
- Rzadko widzi się tutaj zamiejscowych. Dokąd to się pani wybiera ? 
- Kobieta, która mnie obsługiwała wydawała się być miła, więc postanowiłam spróbować zagadnąć ją o zaginionych nowożeńców.
- Próbuję dowiedzieć się co się stało z moimi przyjaciółmi. Zaginęli rok temu i podobno zatrzymali się tutaj, ale nikt o nich nie słyszał, jak na razie. – sięgnęłam do torby i pokazałam jej zdjęcia – Może Pani ich rozpoznaje? – kobieta ubrała okulary i zmrużyła oczy, lecz nie rozpoznała ich. Wtedy do sklepu wszedł mężczyzna ubrany we flanelową koszulę i czapkę z daszkiem. 
- Kochanie widziałeś tutaj tych dwoje? 
- Możliwe, że zatrzymali się tutaj, aby zatankować? – zagadnęłam starca, jednak oboje zaprzeczyli. Usłyszałam dzwoneczek w drzwiach i zerknęłam przez ramię z ciekawości. Był to młody chłopak o kruczoczarnych włosach. 
- Wuju, gdzie to postawić ten karton?
- Postaw koło okna – odpowiedziała kobieta. Chłopak zerknął na zdjęcia, które znów trzymałam w rękach.
- Coś się stało?
- Szukam dwójki przyjaciół, którzy zaginęli jakiś czas temu.
- Kojarzę ich – Nareszcie! – pomyślałam i podałam mu zdjęcie, aby upewnić się, że to na pewno ich pamiętał.
- Pamiętacie tą dwójkę, która zgubiła drogę? – Zapytał chłopak, a starcy spojrzeli po sobie – Zatrzymali się tutaj jakiś rok temu
- Faktycznie! Teraz pamiętam. – Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Wiedzą Państwo gdzie się później udali?
- Pokierowałem ich jak dojechać do Sugarville i odjechali.
- Powie mi Pan którędy tam dojechać?
- Kiedy wyjedziesz z miasteczka i miniesz pole dyniowe  skręć w prawo na rozdrożu. Później wystarczy, że będziesz patrzeć na znaki
- Dziękuję serdecznie, bardzo mi państwo pomogli – przy drzwiach rozległ się dźwięk dzwonka
- Przepraszam – powiedziała rudowłosa dziewczyna, a zaraz za nią do sklepu wszedł jakiś napakowany koleś, który wydawał się jej chłopakiem.- Zepsuło nam się auto. Czy jest tutaj gdzieś warsztat? 


16:04 22 września 2009 r. 
Mgła otaczająca pole i okoliczne drzewa byłą wręcz demoniczna. Czułam dreszcze kiedy kroczyłam ścieżką, wtedy ujrzałam tego koszmarnego stracha na wróble. Był szkaradny: stary, zniszczony prochowiec, sfatygowany kapelusz i maska która sprawiała, że upiór przyprawiłby niejednego o zawał serca nocną porą. Podeszłam bliżej, aby się przyjrzeć. Wzięłam drabinę i wspięłam po szczeblach. Kiedy znalazłam się na wysokości czupiradła puls mi przyspieszył. Miałam wrażenie, że za chwilę monstrum serwie się z lin, którymi był przytwierdzony do stelażu. Moją uwagę przykuło znamię na mordzie tej zmory. Nagle coś sobie przypomniałam i wyciągnęłam z plecaka zdjęcie dziewczyny. Miała bliznę dokładnie w tym samym miejscu co ta diabelska maszkara.
- No to już wiemy co się z nimi stało


 17:22 22 września 2009 r. 
Poinformowałam Alcona o tym czego się dowiedziałam. Powiedział mi, że to prawdopodobnie 
Karmin –bożek, który opiekował się plonami i ochraniał wioski przez złem. Zazwyczaj jego ołtarz w postaci stracha na wróble był stawiany na polach lub sadach. Składano mu ofiary mu z kobiety i mężczyzny. Niestety wciąż nie znalazł odpowiedzi jak go zabić. Verne wciąż nie oddzwaniał mimo, że zostawiłam mu chyba z tysiąc wiadomości. Na bank wiedziałby, co zrobić w tej sytuacji.


19:49 23 września 2009 r. 
- Czemu ja wcześniej o tym nie pomyślałam!  - powiedziałam, kiedy ujrzałam samochód na środku drogi – To na pewno ta parka, która zatrzymała się w sklepie – Wysiadłam z samochodu i zabrałam ze sobą strzelbę. Biegłam pomiędzy drzewami szukając dwójki niczego nieświadomych cywili. Kiedy wybiegli na mnie wyglądali na przerażonych – maszkaron pewnie już się zerwał na polowanie.
- Uciekajcie do samochodu i … - nie musiałam kończyć, oboje wzięli nogi za pas i pognali w stronę szosy.
Zaczęłam strzelać do tego diabelskiego monstrum, niestety bez skutku. Jako, że srebrne kule nic nie dały musiałam uciekać. Odjeżdżając widziałam z oddali samochód niedoszłych ofiar Karmina.
Zadzwonił telefon – Alcon
- Właśnie uciekłam żywemu maszkaronowi. Masz coś dla mnie?
- Ogień! Musisz spalić święte drzewo! 
- Nie pomagasz. – zdyszana wysapałam do telefonu - Skąd mam wiedzieć które to? – usłyszałam odłożoną słuchawkę – HALO! – wołałam bezcelowo. Słyszałam jedynie ciszę. - No super! – Alcon zawsze się rozłączał, kiedy pytałam go o coś, czego nie wiedział. Poczułam silny ucisk w klatce piersiowej – coś uderzyło w moje auto.


16:22 24 września 2009 r.
Usłyszałam otwierające się drzwi pomieszczenia, w którym się ocknęłam
- Ciociu Nevido proszę nie róbcie mi tego, proszę – był to chłopak, który pomógł mi w znalezieniu moich rzekomych znajomych. Facet który pokazywał mi drogę, wepchnął go po schodach do pomieszczenia– Czemu to robicie? – Był wyraźnie przestraszony.
- Gdyby nie ona – wskazała na mnie – nigdy nie dowiedziałabyś się o tym 
- On – prawdopodobnie chodziło mu o stracha– jest na nas zły, nasze plony marnieją - to dla wspólnego dobra kochanie – mówiąc to zamknął drzwiczki i zaryglował je.
 

16:58 24 września 2009 r. 
- Przestań! – wrzasnęłam na niego – Twoje łażenie w kółko i stękanie nic nie pomoże
- Przecież to nie może być prawda, dlaczego oni to robią? – Chłopak wydawał się być zdezorientowany.
- Musisz mi pomóc.
- Jak? Jesteśmy tu uwięzieni – boże jak ja nie cierpię takich mazgai 
- Jak masz na imię?
- Avion – powiedział chłopak
- Posłuchaj Avion, możemy wyjść z tego cało. Mam na imię Vonie i jestem łowczynią demonów. – Mówiąc to pokazałam mu swój tatuaż na karku, który chronił mnie przez urokami. -Myślę, że po tym co dziś zobaczyłeś, jesteś w stanie mi uwierzyć. Wydaje mi się, że nie masz specjalnego wyboru.  Musisz mi powiedzieć czy w okolicy pola jest jakieś drzewo, które jest stare, albo traktowane, jakby było święte? - spojrzał na mnie i już chciał zaprzeczyć, kiedy nagle coś go olśniło.
- Jest bardzo stary dąb. Z tego co wiem, było to pierwsze drzewo, które posadzono na tych ziemiach –powiedział.
- Obiecuje, wyjdziemy z tego. – sama nie wierzyłam do końca w to co mówię


17:31 24 września 2009 r. 
- Dlaczego to robicie? – chłopak zapytał wyraźnie przerażony tym, że ci których kochał chcą złożyć go w ofierze.
- To jest dla nas trudne, ale to musisz być ty. – powiedziała jego ciotka
- Zostaniemy karmą dla Karmina, podczas gdy wy będziecie się cieszyć szczęściem i brakiem problemów.  To jest dla was takie trudne?- Krzyczałam cała roztrzęsiona.
-Wspólne dobro jest ważniejsze, niż dobro jednostki – powiedziała ta stara raszpla, kiedy siedzieliśmy przywiązani do drzewa.
- Wynośmy się stąd, za chwile zrobi się tutaj nieprzyjemnie. – Powiedziała ciotka do reszty społeczeństwa wplątanego w to całe zamieszanie.


18:41 24 września 2009 r.
- Dlaczego oni to robią? – młody po mimo całej tej sytuacji, wciąż nic nie rozumiał
- Składają nas w ofierze Karminowi. Jest to bożek, który chroni ich plony w zamian za ofiarę z mężczyzny i kobiety, czyli ciebie i mnie w tym przypadku. Wszystko po to,  aby ich marne życie nabrało kolorów. Zabili już tyle ludzi, że jesteś dla nich jedynie kupą mięsa
- Vonie, ale obiecałaś, że nas stąd wydostaniesz!
- Wciąż pracuje nad planem. – kompletnie nie wiedziałam co mam zrobić. Byłam totalnie bezbronna.
- Słyszałaś? 
- Przykro mi młody, ale to chyba nasz koniec – powiedziałam pogodzona ze swoim losem.
- Vonie! – to Verne, nigdy się tak nie cieszyłam słysząc jego głos
- Tutaj! – krzyczeliśmy przez siebie. Kiedy nas zobaczył podbiegł i rozciął liny. 
- Verne, przepraszam za wszystko, co mówiłam. – coś mi przestało pasować. – Jak się tutaj dostałeś?
- Ukradłem motor.
- Moja krew. – nigdy nie uwierzyłabym, że mój brat byłby zdolny do kradzieży cukierka, a co dopiero motoru.
- Dla ciebie wszystko! – zaśmialiśmy się
- Nie chce wam psuć tej rodzinnej scenki, ale … Gdzie jest straszydło?


19:13 24 września 2009 r. 
Biegliśmy przez pole szukając świętego drzewa i jednocześnie uciekając przed Karminem. Mijaliśmy kolejne drzewa, ale Avion nie mógł go znaleźć. Zobaczyłam światła latarek
- Puśćcie nas, nikomu nie powiemy co się tutaj stało – Chłopak uparcie próbował wziąć wujostwo na litość.
- Nie możemy – rzekł jeden z mężczyzn, który był wmieszany w obrzęd – to zaszło za daleko, aby teraz odpuścić. Karmin jest zły. 
- Zaraz będzie po wszystkim, musicie oddać mu się
- Aaa! – kobieta krzyknęła, kiedy zobaczyła, jak głowa jej męża została odcięta kosą, którą operował strach. Po chwili to samo zrobił z ciotką Aviona . Oboje zostali ofiarami stracha. Wtajemniczeni miejscowi zaczęli uciekać podczas, gdy bożek nieprzejęty cała sytuacją, złapał ciała i zaczął je ciągnąć za sobą. Po chwili nie było po nim śladu. 


15:43 25 września 2009 r. 
Avion zaprowadził nas kolejnego dnia do świętego drzewa. W świetle dziennym poszło mu, to o wiele szybciej. Kiedy zobaczyliśmy stary dąb, otworzyliśmy kanistry i oblaliśmy cały pień kilkoma litrami benzyny. Płomień pochłonął drzewo w kilka chwil, jakby natura pragnęła się go pozbyć od lat. Z tego co mi wiadomo, Avion wyjechał z miasteczka gdzieś na południe. Nie można mu się dziwić, w końcu chłopak sporo tutaj przeżył. To miejsce jeszcze przez wiele lat, będzie opanowane przez mrok i strach. Nigdy wcześniej tak się nie cieszyłam, po udanej akcji. Wyjaśniliśmy sobie z Verne kilka spraw i wtedy Alcon zadzwonił z kolejnym zleceniem. Przed nami kolejna podróż niosąca nowe przygody, ale i nowe niebezpieczeństwa. Podobno gdzieś w Arcanum Falls grasują lewiatany



~Erias Karou

Zwykła rozmowa

Pamiętam jak będąc dzieckiem (czyt. okres przedszkole-początek podstawówki) wystarczyło kilka słów i już kogoś znałem, nie wahałem się mu za...