ZAPRASZAM
Wszystko zaczęło się od śmierci znajomej mojej prababci. Prababcia poprosiła mnie o pomoc w usunięciu rzeczy z mieszkania koleżanki, bo mają na to tylko 3 dni. Zmarła kobieta była nauczycielką, więc miała regały pełne książek. Większość z nich była mało interesująca i przestarzała. Wykładając książki z półek natrafiłem na niebieską książkę o pisaną tytułem „Klucz do czarnej magii Cathbad”. Książka sama w sobie nie wydawała się być specjalnie mistyczna. Wyglądała raczej na wymyślone przez znudzonego człowieka zaklęcia, przepisy i kilka obrazków, które miały nadać głębi tej książce. Jako że coś niecoś mnie pasjonował ten temat postanowiłem sobie ją przywłaszczyć. Kiedy wróciłem do domu otworzyłem książkę i przejrzałem pierwsze strony. Większość zaklęć to przypominający łacinę bełkot. Wpisując w wyszukiwarkę Google frazy z książki, otrzymywałem jedynie informacje, że „strona internetowa jest niedostępna”. Odłożyłem ją do szafki, w której trzymałem resztę książek. Przez resztę dnia pojawiały się w mojej głowie ryciny, fragmenty inkantacji i wręcz kusiło mnie, aby ją zgłębić i przynajmniej wypróbować, co prostsze formuły. Kartkując książkę natrafiałem na poboczne zapiski, niestety już wyblakłe. Niektóre kartki były wyrwane, co rusz jakiś wiersz był przekreślony markerem z taką namiętnością, że tusz przebijał na kilka kolejnych stron. Czyżby starsza pani chciała coś zataić? Odłożyłem książkę i ponownie zacząłem szukać w intrenecie jakichś informacji, ale wyszukiwarka nie chciała współpracować. Próbowałem włączyć jakąkolwiek stronę, ale żadna nie odpowiadała. Po chwili komputer się zawiesił, a że było grubo po północy, wyłączyłem go i poszedłem spać. Rano pakując się do szkoły zgarniałem książki z szafki i postanowiłem zabrać ze sobą swój niebieski nabytek. Miałem nadzieje, że może Wiktoria będzie wiedziała, czy ta książeczka się do czegoś nadaje. Jako, że znów spóźniłem się na matmę, usiadłem w swojej ławce i podałem książkę Wice, by miała czas zapoznać się z lekturą. W połowie lekcji oddała mi mój tomik magii i powiedziała, żebym zajrzał na ostatnią stronę. Wziąłem od niej książkę i otworzyłem na ostatniej stronie. Była tam przyklejona kartka z zeszytu z jakimiś gryzmołami. Kiedy zacząłem wczytywać się w tekst zrozumiałem, że to przepis na przyzwanie jakiegoś ducha, czy bożka. Wyglądał na własnoręcznie spisany przez zmarłą koleżankę mojej prababci, albo kogoś, od kogo tę książką dostała. Wydawał mi się autentyczny, jednak nie wszystko było na tyle wyraźne by odczytać pełną formułę inkantacji. Poza słowami zaklęcia, był też rozrysowany krąg, który pozwalał na kontrolowanie przyzwanej duszy. Generalnie przepis nie był specjalnie wymagający, jednak potrzeba nam było, co najmniej sześciu osób by utworzyć krąg. Zacząłem się zastanawiać, kto nie bałby się wziąć udziału w rytuale. Z tego, co się orientowałem w magii to, aby krąg zadziałał, osoby muszą sobie nawzajem ufać i mieć więź emocjonalną. Wtedy zrozumiałem, że najbanalniej będzie zapytać po prostu naszą grupkę klasową. Było nas siedmioro, więc nawet jakby jedna osoba się wyłamała, to i tak starczy. Jako, że zadzwonił dzwonek powiedziałem Wice, żeby poczekała przez klasą. O dziwo nie stawiała sprzeciwu i nie pytała po co. Kiedy udało mi się wyjść z klasy i nie zostać stratowanym przez ponad trzydzieści par stóp, postanowiliśmy jednogłośnie, że najwygodniej będzie porozmawiać koło małej sali gimnastycznej, gdzie jest cicho i prawie nikogo nie ma. Ustaliliśmy, że ona pogada z Paulą, Karolą, i Paulinką, a ja się zajmę Kryśką i Wandą. Uznałem, że kwestię rekwizytów zostawimy na czas, kiedy uda się przekonać dziewczyny do udziału. „Narada” zajęła nam prawie całą przerwę, ale że po matmie mieliśmy etykę, nie spieszyło nam się nigdzie, bo babka nie wpisywała spóźnień. Kiedy weszliśmy do sali okazało się, że Okszusowa wybrała temat w dziesiątkę „Pogańskie legendy i zwyczaje”. W czasie lekcji dowiedziałem się, że do wielu obrzędów potrzebna była ofiara ze zwierzęcia, czasami wystarczyło symboliczne przelanie krwi poprzez nakłucie opuszka palca. Generalnie im większy obrzęd tym większa danina. Nasz rytuał miał przywołać niewielką duszę, więc generalnie ofiara z gołębia powinna wystarczyć. Dlaczego akurat gołąb? Wiktoria jakiś czas temu zrobiła zdjęcie własnoręcznie zdekonstruowanego gołębia. Uznałem, że skoro wtedy jej się udało, to teraz nie powinna mieć najmniejszego problemu. Kiedy profesor Okszus zakończyła lekcję nadszedł czas, aby przedstawić plan reszcie domniemanego kręgu. Złapałem Wandę i Krysie jak wychodziły z sali od religii, stanęliśmy koło parapetu i zacząłem tłumaczyć, co sobie wymyśliłem z Wiktorią i jakby to miało wyglądać. Krysia nie miała problemu (na marginesie Krysia ma tak naprawdę na imię Klaudia), ale Wanda twierdziła, że nie powinniśmy się w to bawić. Twierdziła, że nawet, jeśli nic z tego nie wyjdzie, to sama intencja jest zła. Stwierdziłem, że sam jej nie przekonam, a nie wiedziałem jak poszło Wice, więc wolałem na razie się nie spinać. Poprosiłem Wandę, żeby poczekała na mnie i Wikę przy bufecie na długiej przerwie, bo wtedy jej to wszystko dokładnie i szczegółowo wytłumaczymy. Spotkałem Wiktorię idąc pod klasę, a ona z uradowaną mordką powiedziała, że jeśli udało mi się przekonać Klaudię i Wandę to mamy krąg, bo Paulinka się wyłamała. Okazało się, że babcia jej naopowiadała, o tym jak ktoś z jej rodziny został opętany podczas seansu spirytystycznego. Podobno jej rodzina jest podatna na wpływ zaświatów. Przypomniało mi się, jak mówiła, że jej babcia jest wiedźmą oraz akcja z wróżeniem z kart na przerwie. Trochę szkoda nam było, bo mieć medium w kręgu, to przywołanie jakiegoś ducha byłoby gwarantowane. Powiedziałem Wice, że Wanda się nie zgodziła, ale obiecała, że jeśli opowiemy jej o wszystkim na długiej przerwie, to przemyśli całą sprawę. Oboje uznaliśmy, że nie pozostaje nic innego, jak podczas ekonomii ustalić plan działania, by przekonać Wandę do całej akcji. Generalnie nie ma sensu, abym opisywał teraz całą sytuację, bo zajęło nam to dłużej, niż się spodziewałem. Dopiero po lekcjach, kiedy poszliśmy do parku przy szkole, udało nam się razem z resztą przekonać Wandę, do wzięcia udziału w naszym „przedsięwzięciu”. Siedząc na trawie zaczęliśmy przygotowania do rytuału. Paula sprawdziła w necie, kiedy najlepiej rzucić urok. Wika i Karola zajęły się organizacją rekwizytów. Krysia i Wanda wzięły na siebie rozszyfrowanie słów inkantacji, a ja wziąłem książkę i zacząłem czytać kartka po kartce, szukając przydatnych informacji. Wiele informacji powielało się z tym, czego dowiedziałem się z innych źródeł. Trochę doświadczenia zdobyłem również podczas rytuałów, które wykonywałem podczas pełni. Kiedy czytałem kolejne formuły z książki, poczułem energie, która jakby znikąd pojawiła się wokół. Przypomniały mi się wtedy słowa naszej polonistki cytującej jakiegoś filozofa „tylko poprzez zgłębianie wiedzy zobaczycie to, czego nie dostrzegaliście przedtem”. Wanda i Klaudia oznajmiły, że to nie jest przepis na przyzwanie demona, przynajmniej nie do końca. Wszyscy z zaciekawieniem patrzyli i czekali na ciąg dalszy. Według tego, co mówiły, mogliśmy użyć tego zaklęcia do rzucenia klątwy na kogoś. Jedyne, czego potrzebowaliśmy, to kilka kropli krwi od każdego uczestnika kręgu i kilka ziół. Postanowiłem, że skoro to moja książka, to pierwszy chcę wybrać, na kogo rzucimy urok. Uznałem, że zaczniemy od mojej babki od niemieckiego. Nikt się nie sprzeciwiał, więc zapytałem czy wszystko jest gotowe. Paula dowiedziała się, że najlepiej będzie wykonać obrzęd za dwa dni. Wika i Karola powiedziały, że do jutra powinny już mieć wszystko, a Krysia i Wanda twierdziły, że odczytały wszystko, co istotne. Jako, że wszystko było już dopracowane, nie pozostało nic innego, jak czekać. Następnego dnia po lekcjach Karola przyniosła świece, zioła i inne takie. Wanda zaproponowała, że możemy zostawić wszystko w strzelnicy, bo nie oddała naszemu historykowi (który prowadził kółko strzelnicze) kluczy od sali. Jako, że nikt nie miał lepszego pomysłu zanieśliśmy torbę z rzeczami na strzelnicę i rozeszliśmy się do domów. Obudziłem się oczywiście po ósmej i jak zwykle byłem spóźniony. Sprawdzając telefon zobaczyłem kilka krótkich i treściwych smsów od Wiktorii. Generalnie pytała gdzie jestem i dodawała jakiś „uroczy” epitet. Pół godziny później byłem już w szkole gdzie reszta na mnie czekała. Tego dnia w naszej szkole odbywał Dzień Wiosny, więc nikogo nie obchodziło, dlaczego sześć osób szwendało się po szkole. Powinniśmy przebywać na sali gimnastycznej i patrzeć jak inne klasy udają, że umieją grać w siatkówkę. Udaliśmy się na poddasze gdzie mieliśmy odprawić rytuał. Wanda wyrysowała kręgi według schematu z kartki. Paula i Karola zaczęły rozpalać białe świece, Krysia przygotowała mieszankę ziół. Ja i Wiktoria jeszcze raz wszystko dokładnie omówiliśmy, żeby nie przerywać w trakcie. Kiedy wszystko było gotowe rozpoczęliśmy obrzęd. Wiktoria stanęła w środku, a my usiedliśmy na obrzeżach kręgu. Kiedy wszyscy byli już w gotowi Wiktoria podała każdemu z nas po świecy, które tworzyły krąg żywiołów. Po kolei każdy z nas upuszczał kilka kropel krwi do kielicha z ziołami. Później wszystko zaczęło dziać się samo. Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet czy to ja inkantowałem, czy Wiktoria. Wiem natomiast, że to ona poderżnęła głowę gołębia, przez co Krysia miała liczne dreszcze. Wszystko szło jak po maśle, ale jak przystało na dobrą historię – nadszedł czas na komplikacje. Kiedy zaczęliśmy powtarzać mantrę, jedna ze świec zgasła przerywając krąg. Wtedy nikt tego nie zauważył, bo zamknęliśmy oczy by się skupić. Kiedy dokończyliśmy rytuał, Paula zauważyła, że moja świeca zgasła. Spojrzeliśmy po sobie i chyba wszyscy poczuli się nieswojo. Ale wtedy Klaudia (jak to ona) parsknęła śmiechem i atmosfera zelżała. Paula, Krysia i Karola zajęły się sprzątaniem. Wanda zgasiła i zebrała resztę świec, a ja i Wika gadaliśmy o incydencie podczas obrzędu. Generalnie nie byłem do końca pewien, czy w ogóle to zadziała, więc nie przejąłem się tym. Kiedy wszystko doprowadziliśmy do stanu pierwotnego, poszliśmy na salę gimnastyczną, żeby wychowawczyni się nie czepiała. Większość czasu śmialiśmy się z nauczycieli, którzy grali z uczniami w siatkówkę i szczerze mówiąc nie wiem nawet, kto wygrywał. Paula patrząc na „zawodników” dostrzegła, że moja babka od niemieckiego też tam jest. Spojrzeliśmy po sobie i chyba każde z nas czekało na działanie zaklęcia. Gra powoli się kończyła, a klątwy jak nie było tak nie było. Karola zapytała, czy idziemy do parku, bo chce jej się palić. Nie trzymało nas tam nic. Kiedy wychodziliśmy z sali, Krysia zawiedziona brakiem efektów powiedziała, że nauczycielka niemieckiego mogłaby, chociaż nogę złamać - usłyszeliśmy głośny krzyk. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć, co się stało. Nie sądziłem, że to może być prawda, ale ofiara naszej klątwy leżała na ziemi, a z jej łydki wystawał kawałek kości. Zawołałem resztę. Wszyscy byliśmy zaskoczeni tym, że to się udało, a co poniektórzy z nas chyba czuli lekki strach. Kiedy dotarło do mnie, że to wszystko stało się dzięki nam, poczułem siłę i potęgę, jaka płynęła z takiej sposobności. Siedząc w parku rozmawialiśmy jeszcze chwilę o całej sytuacji, ale na tym nie poprzestało. Paula powiedziała, że skoro udało się z jedną osobą to, czemu nie spróbować z kilkoma naraz. Każdy z nas miał kogoś, na kim chciałby się zemścić, a materiały do rytuału trochę kosztowały. Karolina stwierdziła, że wystarczy złożyć odpowiednio większą ofiarę podczas obrzędu i powinno starczyć na tyle osób. Każdy z nas miał na początek wybrać jedną osobę, na którą miałby rzucić klątwę. Postanowiliśmy nie zdradzać sobie nawzajem, kogo planujemy przekląć. Jedynym problemem była wielkość ofiary, jaka miała starczyć na sześć osób. Wiktoria po chwili namysłu powiedziała, że się tym zajmie. Nikt nie wnikał jak zamierza to rozwiązać, bo wszyscy byliśmy przejęci faktem, że magia działa. Następy obrzęd odbył się tydzień później. Pierwsze dni po rzuceniu uroku były dziwne. Wiktoria mówiła, że w nocy ma wrażenie, że ktoś na nią patrzy. Krysia i Karola wspomniały, że w pierwszą noc po rzuceniu klątwy miały sen, w którym leżały w trumnie. Każde z nas czuło się nieswojo, ale mimo wszystko, każde z nas zjawiło się w szkole. Z tą różnicą, że dołączyła do nas Olka. Wiktoria zaproponowała, że mogłyby przeprowadzić obrzęd we dwie. Nie mieliśmy większych sporów o to, więc rozpoczęliśmy obrzęd jak poprzednio - świece, krąg i tak dalej. W całym tym zamieszaniu zapomniałem zapytać Wikę, czy rozwiązała problem zapłaty. Postanowiłem jednak nie przerywać obrzędu. Kiedy nadszedł czas złożenia ofiary, Wiktoria podeszła do Oli i powiedziała, że skoro jest tutaj pierwszy raz to jej pomoże. Rozejrzałem się za jakąś klatką gdzie mogłaby przetransportować jakieś zwierzę. Nic nie widziałem. Następne chwile były naprawdę chaotyczne. Zobaczyłem w dłoni Wiktorii nóż kuchenny, który służył nam za Athame. Ola stała do niej plecami. Nie jestem w stanie oddać emocji, które towarzyszyły mi w tamtej chwili. Wszystko wydawało mi się takie … Odrealnione. Wiktoria złapała Olkę za włosy i jednym pociągnięciem podcięła jej gardło. Krew była dosłownie wszędzie. Rozległ się krzyk, wrzask i charkoczące odgłosy dobywające się z rozciętej krtani. Dziewczyny przerwały krąg rozwalając świece po cały pomieszczeniu. Jedna ze świec potoczyła się tuż koło ciała Oli. Swąd palonych włosów rozszedł się po pomieszczeniu błyskawicznie, a strop zajął się ogniem. Wszyscy ruszyliśmy do drzwi, ale był mały problem – nie mogliśmy opuścić pomieszczenia.
Wiktoria stała w kałuży krwi i była jakby przytwierdzona do podłogi. Karola była uwięziona pod płonącymi deskami, które spadły z sufitu. Paula upadła i zaczęła się dusić. Pod Wandą zapadła się podłoga. Krysia leżała na podłodze a z jej ust wypływała woda. Wszyscy poza mną byli uwięzieni, a kiedy próbowałem podejść do kogoś, czułem jakąś dziwną barierę. Wszystko było nie tak! To miała być tylko zabawa. Chciałem stamtąd uciec, ale drzwi zatrzasnęły się przede mną, a część stropu całkowicie je zablokowała. Wtedy spostrzegłem, że dziewczyny są uwięzione na obrzeżach kręgu. Każda z nich była więziona przez żywioł, który reprezentowała. Jako jedyny byłem wolny, ponieważ według schematu kręgu zostałem czymś w rodzaju kotwicy. Miałem utrzymywać nas w świecie rzeczywistym. To wszystko działo się, ponieważ przerwaliśmy krąg. Ustawiłem, świece z powrotem na miejsca, zebrałem resztkę mieszanki ziół do miski i rozpaliłem. Całe pomieszczenie płonęło. Słyszałem krzyk i łomotanie w drzwi, które dochodziły zza ścian. Zacząłem się dusić – dym był wszędzie. Złapałem książkę z zaklęciami, która była już na wpół strawiona przez ogień. Próbowałem przyzwać niejaką Odyne – potężnego ducha wody – za pomocą inkantacji zamieszczonej w spisie demonów. Powtarzałem kółko zaklęcie z coraz mniejszą nadzieją, że uda mi się cokolwiek zdziałać …
***
Gdy się obudziłem, poczułem się zmieszany jak nigdy wcześniej. Zacząłem się rozglądać gdzie jestem. Zobaczyłem klęczącą nade mną Wandę, która chyba sprawdzała mi puls, choć wolałem nie pytać dla świętego spokoju. Z tego, co mi powiedziały tuż po zagaśnięciu świecy zemdlałem, a reszta świec zgasła zaraz po mojej. Opowiedziałem im co widziałem, podczas gdy byłem nieprzytomny. Kiedy skończyłem, widziałem w ich oczach zarazem rozbawienie, ale i niepokój. Jednogłośnie uznaliśmy, że przynajmniej na razie nie będziemy się bawić magią. Wanda pokazała mi skrytkę pod poluzowaną deską, gdzie ukryliśmy książkę, aby nikt inny jej nie użył. Kiedy przekroczyłem próg strzelnicy usłyszałem głos w głowie „Czy to, że coś wydawało się ułudą, musi być od razu kłamstwem?”.
Od tamtego dnia nic nie wydawało mi się już takie samo.