Posty z opowieści o Carmen są trochę nie chronologicznie, bo w ten sposób są pisane ... kiedy jest pomysł albo wena lecę z danym wątkiem i ... takie są tego efekty ...
Spięłam włosy w luźny kucyk i udałam się do kuchnio-jadalnio-pralni w kawalerce, którą Nomad nazywał swoim sanktuarium. Znałam go właściwie od zawsze. Pamiętam jak pewnego razu, kiedy Halle uznał, że świetnym dowcipem będzie wylanie na moją głowę deseru czekoladowego. Nomad pomógł mi wtedy, mimo, iż nigdy wcześniej nie zamieniliśmy chociażby słowa. Od tego czasu byliśmy właściwie nierozłączni. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Był jedyną osobą, której byłam w stanie bezgranicznie zaufać. Oboje byliśmy marzycielami. Godzinami mogliśmy rozmawiać o tym jak będzie wyglądało nasze życie, kiedy uwolnimy się z tego miasteczka. Arcanum Falls, było niewielką i bardzo zaściankową mieściną. Jeśli nie byłeś jak wszyscy, traktowali Cię jak wyrzutka, którego trzeba zrównać z ziemią. Nomad i ja właśnie tacy byliśmy i dlatego nasza koegzystencja była taka wspaniała. Mieliśmy chwile, w których nasze zdania się różniły. Świadomość, że nikogo poza sobą nie mamy sprawiała, że nic nie było w stanie nas na długo poróżnić.
Usłyszałam odgłos kropli spadających na kafelkową posadzkę. Na chwilę całkowicie przestałam myśleć i skupiłam się wyłącznie na tajemniczym dźwięku. Udałam się do łazienki, lekko odchylając drzwi. To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Ściany były pokryte rysunkami i symbolami namalowanymi krwistą mazią. Zwłoki przytwierdzone do ściany gwoźdźmi bezwładnie zwisały ze ściany. Ciało wyglądało jak rozszarpane przez zwierzę. Długie pozlepiane potem i krwią czarne włosy przykrywały twarz. Odchyliłam kosmki włosów bojąc się widoku, który miałam przed oczyma. To był Nomad.
Spięłam włosy w luźny kucyk i udałam się do kuchnio-jadalnio-pralni w kawalerce, którą Nomad nazywał swoim sanktuarium. Znałam go właściwie od zawsze. Pamiętam jak pewnego razu, kiedy Halle uznał, że świetnym dowcipem będzie wylanie na moją głowę deseru czekoladowego. Nomad pomógł mi wtedy, mimo, iż nigdy wcześniej nie zamieniliśmy chociażby słowa. Od tego czasu byliśmy właściwie nierozłączni. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Był jedyną osobą, której byłam w stanie bezgranicznie zaufać. Oboje byliśmy marzycielami. Godzinami mogliśmy rozmawiać o tym jak będzie wyglądało nasze życie, kiedy uwolnimy się z tego miasteczka. Arcanum Falls, było niewielką i bardzo zaściankową mieściną. Jeśli nie byłeś jak wszyscy, traktowali Cię jak wyrzutka, którego trzeba zrównać z ziemią. Nomad i ja właśnie tacy byliśmy i dlatego nasza koegzystencja była taka wspaniała. Mieliśmy chwile, w których nasze zdania się różniły. Świadomość, że nikogo poza sobą nie mamy sprawiała, że nic nie było w stanie nas na długo poróżnić.
Usłyszałam odgłos kropli spadających na kafelkową posadzkę. Na chwilę całkowicie przestałam myśleć i skupiłam się wyłącznie na tajemniczym dźwięku. Udałam się do łazienki, lekko odchylając drzwi. To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Ściany były pokryte rysunkami i symbolami namalowanymi krwistą mazią. Zwłoki przytwierdzone do ściany gwoźdźmi bezwładnie zwisały ze ściany. Ciało wyglądało jak rozszarpane przez zwierzę. Długie pozlepiane potem i krwią czarne włosy przykrywały twarz. Odchyliłam kosmki włosów bojąc się widoku, który miałam przed oczyma. To był Nomad.